Społeczeństwo Izraela jest przeciwne interwencji militarnej w Iranie – wywiad z Jeffem Halperem

Społeczeństwo Izraela jest przeciwne interwencji militarnej w Iranie – wywiad z Jeffem Halperem

Uważam, że społeczeństwo Izraela w większości jest przeciwne interwencji militarnej w Iranie. Tym, co mogłoby wpłynąć na zmianę opinii publicznej byłoby jednak poparcie idei ataku przez armię – mówi Jeff Halper – dyrektor Izraelskiego Komitetu Przeciwko Wyburzeniom Domów, który w 2006 roku był nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla.

Tomasz Kostrzewa: Badania przeprowadzone przez Uniwersytet Maryland wskazują, że ponad 60% żydowskich mieszkańców Izraela poparłoby uczynienie Bliskiego Wschodu strefą wolną od atomu. Czy takie stanowisko społeczeństwa ma szansę przełożyć się na politykę państwa?

Jeff Halper: W Izraelu społeczeństwo nie posiada bezpośredniego wpływu na stanowisko rządu. Wynika to z ordynacji wyborczej, według której całe państwo jest jednym okręgiem wyborczym. Posłowie zawdzięczają miejsce w parlamencie partii, a nie swojemu lokalnemu elektoratowi. W konsekwencji deputowani są przede wszystkim przedstawicielami partii i nie reprezentują konkretnych społeczności. Polityczna rozgrywka toczy się wyłącznie pomiędzy partiami politycznymi, które są zmuszone tworzyć koalicje w najróżniejszych konfiguracjach. Wynika to z dużego rozdrobnienia politycznego. W 120-osobowym Knesecie najsilniejsza obecnie partia – Kadima – ma tylko 28 posłów. Likud reprezentuje 27 deputowanych. Żadna z partii nie posiada nawet jednej czwartej wszystkich głosów w parlamencie, a do stworzenia koalicji potrzeba ich ponad 60. Taki system sprawia, że opinia publiczna nie ma bezpośredniego przełożenia na działania rządu. Strefa wolna od atomu nie jest jedynym przykładem. Większość mieszkańców Izraela, powiedziałbym około 65-70%, popiera wariant dwupaństwowy jako rozwiązanie konfliktu palestyńskiego. Ale głosy tej grupy są podzielone pomiędzy kilka różnych partii. Gdy Hamas zwyciężył w palestyńskich wyborach w 2006 roku, ponad 60% społeczeństwa Izraela, wbrew stanowisku rządu, opowiedziało się za podjęciem rozmów z tym ugrupowaniem. Innymi słowy, izraelska opinia publiczna wykazuje zdecydowanie więcej pragmatyzmu niż nasze władze, co nie do końca znajduje odzwierciedlenie w działaniach rządu.

Czy ten brak zależności pomiędzy opinią publiczną a rządem jest również widoczny w relacjach z Iranem, który jest postrzegany przez władze jako śmiertelne zagrożenie dla państwa Izrael? Jakie jest stanowisko społeczeństwa w tej kwestii?

Ludzie nie postrzegają Iranu w ten sposób.

Czy popularna ostatnio internetowa inicjatywa „Israel loves Iran” jest reprezentatywna dla izraelskiej opinii publicznej?

Nie sądzę, aby ten ruch był reprezentatywny dla całego społeczeństwa. Trudno to ocenić. To co można stwierdzić z całą pewnością, to na przykład fakt, że przynajmniej trzy wysoko postawione osoby w strukturach państwowych przyznały, że irański program atomowy nie ma charakteru militarnego. Jedną z takich osób jest Ehud Barak, minister obrony, który, co bardzo zastanawiające, pomimo to jest jedną z osób, które skłaniają się ku interwencji militarnej w Iranie. Szef sztabu izraelskiej armii generał Benny Gantz również stwierdził, że Iran nie pracuje nad uzyskaniem broni atomowej. Ponadto, były szef wywiadu Meir Dagan określił pomysł ataku na Iran mianem katastrofy. Sądzę zatem, że izraelska opinia publiczna akceptuje taki punkt widzenia i również nie widzi powodu, aby dokonać ataku na Iran. Należy jednak pamiętać, że armia cieszy się bardzo wysokim zaufaniem społeczeństwa, zatem jeśli w przyszłości dowódcy wojskowi stwierdzą, że powinniśmy zaatakować Iran, opinia publiczna prawdopodobnie to zaakceptuje. Rzecz w tym, że na razie dowodzący armią niczego takiego nie mówią.

Wspomniany przez pana generał Benny Gantz powiedział, że Iran nie posiada broni atomowej, a irańskich przywódców określił mianem „bardzo racjonalnych ludzi”. Jego wypowiedź stoi w sprzeczności z wypowiedziami premiera Beniamina Netanjahu. Czy może to świadczyć o konflikcie pomiędzy armią a rządem?

Sądzę, że Netanjahu próbuje przekonać dowódców wojskowych do swojego stanowiska oraz zbudować w armii koalicję, która by go popierała. Po tylu latach rządów Likudu armia stała się nieco bardziej prawicowa, a w jej szeregach znajduje się więcej religijnych osób na wysokich stanowiskach oficerskich. Z tego powodu obecna armia wykazuje zapewne nieco większe skłonności do poparcia Netanjahu, zwłaszcza że generałowie i pułkownicy w momencie odejścia ze służby zazwyczaj zajmują się polityką. Zatem, generałom zasadniczo zależy na tym, aby nie zrazić do siebie liderów partii, którzy mogą przyjąć ich w swoje szeregi w przyszłości. Istnieje jednak znaczna grupa doświadczonych zawodowych wojskowych, którzy stanowczo twierdzą, że armia nie powinna być upolityczniona. Zadaniem armii jest wykonywać rozkazy przywódców politycznych, ale nie powinna ona być używana w rozgrywkach politycznych. Myślę, że na tym polega problem. Wojsko jest zatem wykorzystywane do straszenia Iranu, mimo że według oceny samych wojskowych armia nie powinna być wykorzystywana w ten sposób. Dochodzi więc do konfliktów. Armia oczywiście wykona rozkazy, ale taka sytuacja może tworzyć napięcia pomiędzy stronami.

Czy rząd robi coś, aby zdobyć poparcie społeczeństwa i armii w tej kwestii? Czy retoryka oparta na porównywaniu zagrożenia ze strony Iranu do Holokaustu jest narzędziem, które ma przekonać ludzi do ewentualnego ataku na Iran?

Sęk w tym, że rząd robi bardzo niewiele, aby zyskać poparcie dla akcji militarnej i w zasadzie w żaden sposób nie przygotowuje społeczeństwa na taką ewentualność. Netanjahu mówi, że Iran stanowi śmiertelne zagrożenie, natomiast Barak twierdzi, że Iran takiego zagrożenia nie stanowi, chociaż to on najbardziej popiera atak. Słowom premiera zaprzecza generał Gantz. Trudno jest przekonać społeczeństwo do akcji militarnej, gdy z ust najważniejszych osób w państwie słyszy się tak odmienne opinie. Uważam, że społeczeństwo w większości jest przeciwne takiej akcji. Tym, co mogłoby wpłynąć na zmianę opinii publicznej byłoby poparcie ataku przez wojskowych. Należy pamiętać, ze wszędzie, również w armii, można znaleźć osoby, które powiedzą to, co władza chce usłyszeć. Jedną z takich osób jest doradca Ehuda Baraka – Amos Gilad. Nie oznacza to jednak konsensusu w tej sprawie w armii, a tym bardziej w społeczeństwie.  Jednak Izrael może i tak zaatakować Iran, ponieważ władza nie liczy się z opinią publiczną.

Ale czy opinia publiczna nie powinna czuć się przynajmniej zaniepokojona, gdy irańscy przywódcy nazywają Izrael „nowotworowym guzem, który musi zostać usunięty”?

Nie do końca, ponieważ jest to tylko retoryka. Izrael jest na tyle silny militarnie, aby skutecznie się bronić. Ehud Barak ogłosił, że w rezultacie ataku na Iran śmierć poniesie około 800 mieszkańców Izraela. To bardzo bolesna strata, ale nie jest to śmiertelne zagrożenie dla istnienia państwa. Groźby ze strony Iranu są nawet dla Izraela korzystne – pozwalają odwrócić uwagę od okupacji Palestyny. Im więcej Ahmadineżad mówi, tym łatwiej uznać Iran za śmiertelne zagrożenie. I na tym polega cała rzecz – nie chodzi o atak, chodzi o groźby, które de facto zagrożeniem nie są.

Czy sądzi pan, że Izrael byłby w stanie dokonać ataku na Iran tylko po to, aby odwrócić uwagę od napięć w relacjach z Palestyńczykami?

Nie widzę innego powodu. Iran nie posiada broni atomowej, co Izrael przyznał. Co więcej, nie ma planów budowy takiej broni, jaki zatem inny powód wchodziłby w grę? Nikt tak naprawdę nie wie co się wydarzy, ale osobiście sądzę, że do ataku nie dojdzie. Netanjahu wrócił niedawno z Waszyngtonu, gdzie spotkał się z Obamą. Po raz pierwszy w historii doszło do spotkania premiera Izraela z prezydentem USA, w trakcie którego nie poruszono problemu Palestyny. W ten sposób zagrożenie ze strony Iranu działa na korzyść Izraela. Dlaczego zatem Izrael miałby to zmieniać? Izrael mógłby dokonać ataku na Iran jedynie w sytuacji, gdyby poczuł silną międzynarodową presję związaną z kwestią palestyńską, na przykład, gdyby kwestia niepodległości Palestyny została postawiona na forum ONZ.

Jak postrzega pan wsparcie, które Iran deklaruje i którego udziela sprawie palestyńskiej? Czy Iran pomaga, czy raczej szkodzi?

Uważam, że szkodzi. Pomoc z Iranu jest według mnie ostatnią rzeczą, jaka jest potrzebna Palestyńczykom. Oni również czują się zażenowani słowami Ahmadineżada. Jego wypowiedzi naprawdę nie służą sprawie palestyńskiej. Oczywiście nie mogę wypowiadać się w imieniu wszystkich Palestyńczyków, ale nie znam żadnego Palestyńczyka, który zgadzałby się z tym, co mówi prezydent Iranu. Swoją drogą nie sądzę, aby jego wypowiedzi wynikały z troski o dobro Palestyńczyków. Ahmadineżad raczej wygłasza je na użytek wewnętrzny, gdyż jego rząd nie jest zbyt popularny i sam prześladuje swoich obywateli. Sytuacja jest zatem analogiczna do tej w Izraelu, gdzie rząd wykorzystuje zagrożenie ze strony Iranu, aby odwrócić uwagę od okupacji. W przypadku Iranu władze mówią o Palestynie, aby odwrócić uwagę od problemów wewnętrznych. Palestyńczycy nic na tym nie zyskują, a im bardziej kojarzeni będą z irańskim reżimem, tym gorzej dla nich. Łatwiej wtedy Izraelowi oskarżać ich o terroryzm.

*Wywiad został przeprowadzony w kwietniu 2012r.

źródło: Solidarni z Iranem program Instytut Lecha Wałęsy