Butler: Koniec z Oslo

Butler: Koniec z Oslo

W niedawnej przemowie Baracka Obamy przeciwko państwowotwórczym zapędom Palestyny znalazło się wiele zdumiewających stwierdzeń, między innymi to, że „pokoju nie da się osiągnąć za pomocą oświadczeń i rezolucji”. Jest to, łagodnie mówiąc, dość dziwna wypowiedź ze strony prezydenta, który doszedł do władzy dzięki zniewalającemu wykorzystywaniu retoryki. A przecież już argumentowanie w łonie Organizacji Narodów Zjednoczonych, że oświadczenia i rezolucje nie są zdolne do zaprowadzenia pokoju, było retoryczną sztuczką mającą odebrać siłę retorycznym sztuczkom. Przypomnijmy, że prezydent włożył spory wysiłek, aby utwierdzić rząd Stanów Zjednoczonych na pozycji jedynego kuratora i brokera negocjacji pokojowych. Można więc powiedzieć, że także i ta jego przemowa miała przede wszystkim wzmocnić ową kuratelę w obliczu największego wyzwania, jakie jej rzucono w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci. Najważniejsze jednak, że wystąpienie prezydenta miało uderzyć, odbierając im retoryczną siłę, w te konkretne publiczne oświadczenia, w których usiłowano unaocznić fikcyjny charakter negocjacji pokojowych, zerwać z założeniami porozumień z Oslo i przenieść polityczny proces ustanawiania palestyńskiej państwowości na grunt międzynarodowy.

Są powody do zastanowienia, czy palestyńskie dążenia państwowotwórcze akurat w tym momencie i na tych konkretnie warunkach to właściwe posunięcie – ale nie mają one wiele wspólnego z powodami wyłuszczonymi w serii aroganckich i nieszczególnie błyskotliwych uwag ze strony Netanjahu. W debatach prowadzonych w Palestynie pojawiły się wątpliwości, czy obecne dążenia do utworzenia państwa nie przekreślą prawa powrotu dla Palestyńczyków żyjących w diasporze; zwracano uwagę, że pozostawiają one odłogiem kwestię strukturalnej dyskryminacji Palestyńczyków w obrębie dzisiejszych granic Izraela, potencjalnie porzucają Gazę, a przez to, że podnoszą Autonomię Palestyńska do rangi państwa, odbierają uprawomocnienie Organizacji Wyzwolenia Palestyny. Poza tym wykluczają rozwiązanie w postaci jednego państwa i błędnie stawiają na arbitraż Narodów Zjednoczonych, podczas gdy podstawą ewentualnego przyszłego państwa powinno być samostanowienie Palestyńczyków. Krytycy w rodzaju Alego Abunimaha, wydawcy portalu Electronic Intifada, są przekonani, że ONZ wielokrotnie już okazywało się źródłem paraliżu ze względu na obowiązujące w Radzie Bezpieczeństwa reguły weta i podtrzymywanie hegemonii głównych potęg – co oznacza, ich zdaniem, wysokie prawdopodobieństwo, iż obecne roszczenia Palestyny zostaną zablokowane przez weto Stanów Zjednoczonych.

Z drugiej strony natomiast, jednym ze skutków owych „oświadczeń i rezolucji” jest fakt, że porozumienia z Oslo z 1993 r. nie mogą już dłużej wyznaczać ram wszelkich przyszłych negocjacji – w niedalekiej przyszłości będziemy świadkami definitywnego porzucenia wprowadzanych przez nie wytycznych. Porozumienia te nie tylko oferowały Stanom Zjednoczonym uprzywilejowaną pozycję brokera wszystkich negocjacji „pokojowych”, ale też realnie wspierały masową budowę izraelskich osiedli na terytoriach Palestyny, odmawiając przyznania, że na gruncie prawa międzynarodowego jest to nielegalne. W latach obowiązywania porozumień liczba osadników wzrosła z 241 500 w 1992 r. do 490 000 w roku 2010 (wliczając Wschodnią Jerozolimę), a odkładanie na termin nieokreślony wszystkich „problemów ze stałym statusem” faktycznie utrwalało okupację jako formę rządów bez widocznego końca. Porozumienia z Oslo wprowadzały również zasadę, iż jakakolwiek zmiana statusu Okupowanej Palestyny uzależniona zostaje od izraelskiego „przyzwolenia”. W ten sposób izraelska władza decydowania o przyszłości Palestyny otrzymała prymat nad międzynarodowym prawem Palestyńczyków do samostanowienia.

Zdemontowanie porozumień z Oslo jako obowiązujących ram negocjacji może się okazać najbardziej znaczącą z bezpośrednich konsekwencji palestyńskiego wystąpienia państwowotwórczego. Mimo wszystko wciąż toczy się poważna dyskusja, czy obecne wystąpienie nie podważa szerszego politycznego prawa Palestyńczyków do samostanowienia. Przeciwnicy przenoszenia procesu na grunt międzynarodowy podkreślają, że sukces obecnego roszczenia może oznaczać, że połowa Palestyńczyków zostanie pozbawiona praw obywatelskich. Czy przyznanie państwowości przez międzynarodowe ciało w rodzaju ONZ może potwierdzić prawo Palestyńczyków do samostanowienia bez ingerencji z zewnątrz? Jeśli Autonomia Palestyny stanie się synonimem państwowości, czy będzie to oznaczało poświęcenie prawa powrotu milionów Palestyńczyków żyjących poza regionem? Czy oznacza też porzucenie kwestii Gazy i praw palestyńskiej mniejszości w Izraelu? Jeśli prawo do samostanowienia to kolektywne uprawnienie wszystkich Palestyńczyków, jak argumentuje Omar Barghouti, to ONZ musi utrzymać status OWP jako prawomocnego przedstawiciela ludu Palestyny. Być może najpoważniejsza krytyka pochodzi od Josepha Massada, według którego obecne wystąpienie o status państwa przekreśla historyczne roszczenia Palestyńczyków. Na stronach Al-Dżaziry pisze on:

Pytanie… nie dotyczy tego, czy ONZ powinna uznać prawo ludu Palestyny do własnego państwa zgodnie z Planem Podziału uchwalonym przez ONZ w 1947 r., przyznającym mu 45% historycznego terytorium Palestyny, czy raczej przywracającym granice Państwa Palestyńskiego z 5 czerwca 1967 r., wzdłuż zielonej linii, co oznaczałoby przyznanie mu 22% historycznej Palestyny. Uznanie ONZ oznacza w ostatecznym rachunku zanegowanie praw większości Palestyńczyków w Izraelu, w diasporze, a nawet w Gazie, za to uznanie praw niektórych Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu i leżącym na skrawku tych ziem Bantustanie, w sumie mniej niż 10% terytorium historycznej Palestyny. Każda z tych opcji będzie dla Izraela okazją do świętowania.

Być może wyjaśnia to, dlaczego według sondaży ponad 60% Izraelczyków popiera dzisiejsze państwowotwórcze dążenia Palestyny i czemu ich stanowisko sytuuje się na lewo od Baracka Obamy. Jaki jednak nie będzie wynik walki między zwolennikami palestyńskich roszczeń politycznych wypływających z ruchu na rzecz inkluzywnego samostanowienia a tymi, którzy dążą do przeniesienia sprawy na grunt międzynarodowy i wymiany Oslo na ONZ, znaleźliśmy się w samym centrum historycznych przemian. Doprowadzą one do umniejszenia potęgi USA, zmniejszą wpływ Oslo, a także samozwańczego Kwartetu, który najwyraźniej rozpadnie się w chwili, gdy ONZ, jak wszystko na to wskazuje, zacznie się odcinać od Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych i Rosji. Retoryka Obamy nie będzie w stanie temu zapobiec.

Pewne jest przynajmniej tyle, że palestyńskie dążenia do państwowości zapoczątkują nową dynamikę, która przy obecnym kontekście może się okazać znacznie ważniejsza i bardziej korzystna, niż ktokolwiek z nas umie sobie dzisiaj wyobrazić. Nawet jeśli państwo nie zostanie utworzone od razu (a przecież mamy powody mieć nadzieję raczej na inicjatywę wypływającą bezpośrednio z włączającego wszystkich Palestyńczyków ruchu na rzecz samostanowienia), to być może uda nam się zobaczyć koniec procesu „pokojowego”, który przeobraził się w pretekst do terytorialnej ekspansji Izraela i odkładania na termin nieokreślony aspiracji po stronie palestyńskiej. Z obecnego klinczu okupacji, wysiedleń, konfiskat i pozbawiania praw może się nareszcie wyłonić coś, co prezydent Obama dawno temu określił mianem „nadziei”.

Judith Butler

tłum. Agata Czarnacka

Artykuł ukazał się na stronie miesięcznika Le Monde Diplomatique – edycja polska.