Krótki kurs demokracji

Krótki kurs demokracji

Jesteśmy dziś świadkami upadku tworu nazywanego Autonomią Palestyńską, politycznej kreacji, której autonomiczność nie wykracza poza nazwę. Złożona z fragmentów historycznej Palestyny, niewielkich bantustanów oddzielonych od siebie drutem kolczastym, zasiekami, punktami kontrolnymi i murem znajduje się pod całkowitą kontrolą okupującego je państwa.

W styczniu zeszłego roku mieszkańcy tych dziwnych terytoriów wybrali na swojego reprezentanta ugrupowanie budzące grozę w demokratycznej części świata. Dlatego też, ich wybór został uznany za niepoważny, a oni sami byli nakłaniani do zmiany zdania. Trwali jednak tak uparcie przy swoim, że ci którzy wiedzą lepiej, zmuszeni byli zacząć ich głodzić. Kiedy i to nie pomogło, pozostało tylko skorzystać ze starej dobrej metody divide et impera i sprawić by cześć z nich zwróciła się przeciwko pozostałym.

„Welcome to Palestine!”.

W odpowiedzi na wezwania, zwłaszcza ze strony Stanów Zjednoczonych, do przeprowadzenia demokratycznych wyborów, Palestyńczycy zagłosowali na radykalny i religijny Hamas, który zasłużył się im jako organizacja społeczna i charytatywna. Jednocześnie ukarali skorumpowany i przeżarty nepotyzmem, ale za to świecki i „umiarkowany” Fatah, którego przywódcy przez dziesięć lat rządów troszczyli się tylko o samych siebie. W reakcji na ten wybór na Palestyńczyków spadły sankcje. Pomoc międzynarodowa, której dopływ jest niezbędny dla podtrzymania wątłej egzystencji „Autonomii”, została odcięta. Następnie bonzowie Fatahu, zwłaszcza Mohammed Dahlan (długoletni szef sił bezpieczeństwa, przez wielu Palestyńczyków postrzegany jako agent USA i Izraela), dostali zielone świtało by otwarcie wystąpić przeciwko ugrupowaniu islamistów. Hamas, mając w pamięci zaszłości z czasów kiedy to Fatah był u władzy, nie zawahał się chwycić za broń.

I tak, mamy dziś wojnę domową, w której lepiej zorganizowany i zdyscyplinowany Hamas przejął kontrolę w Strefie Gazy (nazywanej przez światowe media „Hamastanem”), podczas gdy Zachodni Brzeg jest wciąż „Ziemią Fatahu”. Przywódca Fatahu, prezydent Mahmud Abbas ogłosił tam zresztą powołanie rządu wyjątkowego, do którego Hamas nie został dopuszczony. Tradycyjna rywalizacja tych dwóch ugrupowań przekształciła się na naszych oczach w bratobójczą walkę, w której jedna ze stron cieszy się poparciem Izraela i Ameryki. Jak w lustrzanym odbiciu, Hamas i Fatah dokonały zamiany ról. Do czasu podpisania Porozumień w Oslo w 1993 r., to Fatah – założony w 1958 r. przez Jasera Arafata, Mahmuda Abbasa i innych palestyńskich działaczy na uchodźstwie – oficjalnie uznawany był za organizację terrorystyczną. By go osłabić Izrael wspierał wówczas Hamas – powstały wraz z wybuchem pierwszej intifady w 1987 r. Dziś to powszechnie popierany Hamas jest „ucieleśnieniem palestyńskiego terroru” a pomoc militarna i finansowa, jest kierowana do skompromitowanego w oczach wyborców Fatahu.

W taki oto sposób, tak Palestyńczyków, jak i inne narody regionu, naucza się demokracji. Oczekuje się od nich zrozumienia i poszanowania jej praw, gdy jednocześnie nie są rozumiane ani szanowane ich wybory. To co w wielu częściach świata uznawane jest za demokratyczne, w przypadku Bliskiego Wschodu – gdy nie przynosi oczekiwanych rezultatów – traktuje się jak pomyłkę (tak jak miało to miejsce w Algierii w 1991 r.). Gdyby dziś w Autonomii Palestyńskiej odbyły się wybory, Palestyńczycy, jeśli są przy zdrowych zmysłach i potrafią wyciągać wnioski, nie powinni brać w nich udziału.

Dokąd zatem zmierza „Autonomia” Palestyńska – cierpiąca dziś na dwuwładzę i pogłębiającą się separację pomiędzy Strefą Gazy i resztą terytoriów? Pytanie jest oczywiście retoryczne. Powinno się raczej zapytać, kto będzie odpowiedzialny za jej upadek, jak i za upadek wiary jej mieszkańców w demokrację?

Na Zachodzie konflikt bliskowschodni jest szeroko dyskutowany. Na tym jednak koniec. Mało kogo wzrusza nędza i beznadzieja w jakiej przyszło egzystować Palestyńczykom. Zachód nie ma pomysłu „co z nimi zrobić”. Jest za to chętny udzielać im lekcji demokracji.

Magda Qandil