Ani USA, ani Izrael nie chcą po zakończeniu przemocy w Gazie prawdziwie suwerennego i zdolnego do egzystencji państwa palestyńskiego. Wszystko wskazuje na apartheid pod przykrywką rozwiązania dwupaństwowego.
Gdy nasza uwaga skupia się na masowym zniszczeniu rozpętanym przez Izrael w Strefie Gazy, starając się zniszczyć Hamas, a los zakładników wisi na włosku, na okupowanym Zachodnim Brzegu rozgrywa się znacznie bardziej decydujący zestaw wydarzeń.
Haaretz i inne media donoszą o atakach osadników i żołnierzy na Palestyńczyków mieszkających na Zachodnim Brzegu. Sam doświadczyłem takich ataków.
W przeciwieństwie do Gazy, to biurokratycznie nazywana Strefa C, czyli 62 procent Zachodniego Brzegu (okupowane terytorium palestyńskie pod wojskową i cywilną kontrolą Izraela – przyp. tłum.), na którym znajdują się osiedla, reprezentuje serce Wielkiego Izraela. I to nie tylko dla izraelskiej świeckiej i religijnej prawicy – także dla lewicy syjonistycznej. Ogromne bloki osadnicze Strefy C „wpisują się w konsensus narodowy”, podczas gdy izraelska armia upiera się, że jego utrzymanie ma kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa narodowego.
I tak, bez fanfar i znaczących protestów, rozpoczęła się akcja sprzątania. Agresywna „młodzież ze wzgórz” została wypuszczona na kilka palestyńskich wiosek pozostałych w Strefie C, aby oczyścić ją z obecności ludności palestyńskiej.
Te niepohamowane gangi osadników działają zarówno pod ochroną izraelskich żołnierzy, jak i jako żołnierze za pośrednictwem specjalnej jednostki Desert Frontier, utworzonej rzekomo w celu „ochrony osiedli”. Co najmniej 16 palestyńskich enklaw i wiosek zostało opuszczonych.
Operacje czyszczenia nie pozostają w próżni. Stanowią one końcowe etapy większego, od dawna planowanego programu politycznego.
Ostateczny impuls do czystek etnicznych w Strefie C należy rozumieć jako część „dzień po” nowej rzeczywistości politycznej, która nastąpi po walkach w Gazie.
Rzeczywiście, 25 października, gdy świat jeszcze trząsł się po traumie wywołanej 7 października i niszczycielskim odwecie Izraela, prezydent USA Joe Biden mimochodem ogłosił, że „kiedy ten kryzys się skończy, musi istnieć wizja tego, co będzie dalej, i – naszym zdaniem musi to być rozwiązanie dwupaństwowe”.
Biden poinformował nas, że Stany Zjednoczone, wspierane przez swoich europejskich sojuszników, zwołają „Izraelczyków, Palestyńczyków, partnerów regionalnych, światowych przywódców” w celu „skoncentrowanego wysiłku na rzecz wprowadzenia nas na ścieżkę pokoju”.
Problemy regionalne i globalne
Ale Biden nie mówi o „procesie pokojowym” ani negocjacjach rozciągniętych na lata. Nie, są o wiele pilniejsze problemy regionalne i globalne, którymi należy się martwić, bez irytującej kwestii palestyńskiej.
Obejmują one zabezpieczenie ropy i energii oraz przeciwdziałanie wyzwaniom w regionie ze strony Iranu, Rosji i Chin. Wymaga to bliskowschodniego „NATO”, na którego czele stoją Izrael i Arabia Saudyjska, aby dążyć do zachodniej hegemonii w regionie i na świecie.
Zaledwie na miesiąc przed 7 października Biden podpisał umowę na budowę Korytarza Gospodarczego Indie–Bliski Wschód–Europa (IMEC), który będzie przebiegał z Indii do Europy przez Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabię Saudyjską, Jordanię, Izrael i Grecję, aby przeciwdziałać chińskiej Inicjatywie Pasa i Szlaku.
Jest to odpowiedź na aspiracje Arabii Saudyjskiej i państw Zatoki Perskiej, aby stać się światowymi ośrodkami gospodarczymi. Powinien także zaprowadzić „spokój przemysłowy” w regionie, zaspokajając aspiracje Izraela dotyczące Wielkiego Izraela, co wymaga narzucenia Palestyńczykom okrojonego państwa Bantustanu w Strefach A i B oraz być może wyludnionej Strefy Gazy.
Wszystko to wymagałoby powrotu do „normalizacji”, w ramach której militarnie hegemoniczny Izrael zostałby „pokojowo” zintegrowany z regionem.
W zasadzie autentyczne rozwiązanie dwupaństwowe mogłoby się sprawdzić. Nie byłoby to oczywiście sprawiedliwe rozwiązanie. Palestyńczycy otrzymaliby jedynie 22 procent swojej ojczyzny, nawet gdyby mogli odzyskać całe okupowane terytorium.
Dałoby im jednak potencjalnie realne państwo z granicami z Jordanią, Egiptem i Izraelem, a także dostępem do morza.
Kiedy OWP zaakceptowała rozwiązanie w postaci dwóch państw w 1988 r., powstanie minipaństwa palestyńskiego mogło nadal być wykonalne. W tamtym czasie na Zachodnim Brzegu było mniej niż 100 tys. osadników.
Arabskie jądro Wschodniej Jerozolimy, Stare Miasto i jego miejskie okolice pozostały nienaruszone. I tylko około 4 tys. Izraelczyków żyło w odizolowanych obszarach Gazy.
Logistycznie (jeśli nie, z perspektywy czasu, politycznie) pomysł odłączenia spójnego terytorium palestyńskiego spod izraelskiej kontroli bez dotykania choćby centymetra suwerennego terytorium Izraela wydawał się rozwiązaniem wyjątkowo wykonalnym. Gdyby tylko Izrael chciał, mógłby mieć już 35 lat temu pokój, bezpieczeństwo i 78 procent ziemi.
Trwałe państwo palestyńskie
W obecnej sytuacji rozwiązanie dwupaństwowe stało się receptą na apartheid. Dlaczego? Cóż, porównajmy pokrótce warunki niezbędne dla zaistnienia prawdziwie suwerennego i zdolnego do życia państwa palestyńskiego z polityką Izraela i „faktami dokonanymi”.
Po pierwsze, każde państwo palestyńskie musi posiadać kontrolę nad swoimi uznanymi na arenie międzynarodowej granicami.
Po drugie, musi także przylegać terytorialnie. Aby uczynić Zachodni Brzeg spójnym terytorium państwowym, większość lub wszystkie izraelskie osiedla musiałyby zostać usunięte, ponieważ samo ich położenie zostało strategicznie zaplanowane w celu zagwarantowania stałej izraelskiej kontroli. Trzeba byłoby także ustanowić eksterytorialne przejście dla ludzi i towarów pomiędzy Zachodnim Brzegiem a Gazą.
Po trzecie, na swoim terytorium państwo palestyńskie musi sprawować suwerenną kontrolę nad wszystkimi swoimi zasobami, od zasobów naturalnych, takich jak woda, ziemia i minerały, po święte miejsca i atrakcje turystyczne.
W tym duchu, po czwarte, musi obejmować Wschodnią Jerozolimę, najważniejszy symbol palestyńskiego życia narodowego i religijnego oraz większą część jego gospodarki – turystykę stanowiącą największy przemysł Palestyny. (Wydaje się możliwe porozumienie w sprawie wspólnej suwerenności nad Starym Miastem).
Po piąte, w przeciwieństwie do żądania Izraela, aby państwo palestyńskie zostało zdemilitaryzowane, musi ono posiadać zdolność do obrony swojej suwerenności i terytorium. Potrzebne są przynajmniej palestyńskie siły zbrojne posiadające zdolności policyjne w granicach państwa i suwerenność ich działań, poparte międzynarodowymi gwarancjami suwerenności państwa.
Po szóste, żadne porozumienie nie byłoby możliwe bez prawa uchodźców i ich potomków do powrotu. Kluczową kwestią dotyczącą żywotności palestyńskiego minipaństwa jest to, czy jest ono w stanie repatriować tych uchodźców, którzy zdecydują się na powrót, a także zapewnić byt przyszłym pokoleniom.
I wreszcie państwo palestyńskie musi być rządzone przez prawdziwy rząd wybrany przez swoich obywateli. Koniec z „władzą” palestyńską posiadającą ograniczoną jurysdykcję nad małymi kawałkami terytorium, której samo istnienie zależy od dobrej woli Izraela i której zadaniem jest zapewnianie bezpieczeństwa Izraelczykom, a nie własnej ludności.
Jednostronny projekt narodowy
To tutaj, jak mówią, następuje zderzenie z rzeczywistością. Każdy z tych warunków wymaga ustępstw politycznych i wojskowych, które są sprzeczne, a nawet udaremniają sam cel syjonizmu.
Nie ma czegoś takiego jak konflikt izraelsko-palestyński. Od samego początku syjonizm był jednostronnym projektem narodowym poświęconym judaizacji Palestyny. W języku syjonistycznym „odkupienie” Ziemi Izraela, z definicji wymaga wysiedlenia arabskiej ludności kraju, przejęcia jej ziemi i poprzez osadnictwo zastąpienia arabskiej Palestyny żydowskim Izraelem.
Polityczny „fakt” utworzenia państwa zyskał międzynarodowe uznanie w 1949 r. Wysiłki mające na celu uzyskanie międzynarodowego uznania dla Wielkiego Izraela rozciągającego się na całą historyczną Palestynę rozpoczęły się natychmiast po wojnie z 1967 r.
Przyjęło ono bardziej przemyślaną formę w 1977 r., kiedy Ariel Sharon został mianowany przewodniczącym Ministerialnej Komisji ds. Osiedleń w nowym rządzie Menachema Begina.
Jego strategia narzucania masowo „faktów dokonanych” doprowadziła do ich urzeczywistnienia. Na całym Okupowanym Terytorium Palestyny (OPT) żyje obecnie ponad 750 tys. osadników, wielu w dużych miastach osadniczych.
Poszczególne osiedla połączono w siatkę siedmiu bloków osadniczych, których funkcją jest utrwalenie izraelskiej kontroli nad Zachodnim Brzegiem i zamknięcie ludności palestyńskiej w małych, oddzielonych enklawach.
Sieć autostrad łączy Zachodni Brzeg z obszarem właściwym Izraela. Wschodnia Jerozolima została zaanektowana w 1967 r. i odłączona od Zachodniego Brzegu jako centrum gospodarcze, religijne i kulturalne. Z kolei w 2019 roku premier Benjamin Netanjahu ogłosił plany aneksji Doliny Jordanu, czyli prawie jednej czwartej terytorium Zachodniego Brzegu.
7,2 miliona Żydów w Izraelu kontroluje i zamieszkuje 85 procent całego obszaru, podczas gdy 7,5 miliona Palestyńczyków zamieszkuje zaledwie 15 procent tej ziemi, a 75 procent z nich to bezpaństwowcy.
W stopniu, w jakim te fakty dokonane definiują rozwiązanie dwupaństwowe Donalda Trumpa i Bidena i nie zakłócają normalizacji Izraela ze światem arabskim, wskazuje że 130-letni syjonistyczny projekt kolonizacji Palestyny zbliża się do finalizacji.
„Granice obronne”
W kraju mającym obsesję na punkcie bezpieczeństwa – jaki muszą mieć wszystkie kraje osadniczo-kolonialne, ponieważ wywłaszczeni nigdy nie zaprzestaną swego oporu – Izrael przyjął doktryny wojskowe, które również uniemożliwiają powstanie jakiegokolwiek suwerennego państwa palestyńskiego.
Należy do nich doktryna, zgodnie z którą Palestyńczycy są stałymi wrogami Izraela i stanowią trwałe zagrożenie dla bezpieczeństwa, a także brak możliwości powrotu do granic „nie do obrony” wzdłuż linii zawieszenia broni z 1949 r. lub tzw. Zielonej Linii z 1967 r., tj. stałej kontroli wojskowej nad OPT.
A także permanentna kontrola nad „dającymi się obronić granicami” z państwami arabskimi, co oznacza izraelską kontrolę nad granicami państwa palestyńskiego. Izrael musi także kontrolować palestyńską przestrzeń powietrzną i sferę elektromagnetyczną (komunikację); ponadto państwo palestyńskie musi zostać zdemilitaryzowane, a Izrael musi zachować kontrolę bezpieczeństwa. Izrael musi także utrzymać aktywną i stałą obecność wojskową na OPT.
Izrael zachowa także swoje główne osiedla i bloki osadnicze.[Aneta Jer1]
A nawet gdyby powstało państwo palestyńskie, nie miałoby ono przyległości terytorialnej, a jedynie „przyległość transportową” pod nadzorem Izraela. Zachodni Brzeg zostałby podzielony na trzy lub cztery palestyńskie kantony, wszystkie otoczone blokami osadniczymi, izraelskimi autostradami i obiektami wojskowymi.
Większa Jerozolima trzymałaby Jerozolimę Wschodnią i Stare Miasto z dala od terytorium Palestyny. A jakiekolwiek „bezpieczne przejście” między Zachodnim Brzegiem a Gazą nie miałoby statusu eksterytorialnego; Izrael zachowałby prawo do aresztowania każdego Palestyńczyka przekraczającego przestrzeń „izraelską”.
Co więcej, Izrael musi kontrolować palestyńską politykę zagraniczną, w tym jej zdolność do zawierania traktatów, a Palestyńczycy muszą nie tylko uznać Państwo Izrael, ale uznać je za „państwo żydowskie” – innymi słowy, zrzec się wszelkich roszczeń wobec Palestyny jako narodowej ojczyzny i zaakceptować, że należy ona, zgodnie z prawem, wyłącznie do Żydów.
Wreszcie, jeśli chodzi o suwerenność, najlepszym, co Izrael może zapewnić, jest „autonomia” na ograniczonym terytorium.
Apartheid dwóch państw
Nie ma międzynarodowej woli, aby zmusić Izrael do wycofania się z OPT.
W idealnym świecie, w którym stosunki międzynarodowe funkcjonowałyby zgodnie z prawem międzynarodowym i rezolucjami ONZ, izraelska okupacja upadłaby pod ciężarem własnej nielegalności, a prawa narodowe Palestyny znalazłyby się w centrum negocjacji.
W obecnej sytuacji nie było żadnej międzynarodowej woli, aby przeciwstawić się lub nawet spowolnić nieubłaganą judaizację Palestyny przez Izrael lub narzucenie przez niego stałego reżimu apartheidu.
Mając to wszystko na uwadze, nic dziwnego, że zwolennicy sprawiedliwego rozwiązania „konfliktu” izraelsko-palestyńskiego obawiają się tego, czym Biden grozi, że narzuci „dzień po”.
Prawdziwie suwerenne i zdolne do życia państwo palestyńskie u boku Izraela po prostu nie wchodzi w grę, a znacznie bardziej prawdopodobną perspektywą jest apartheid pod postacią rozwiązania dwupaństwowego.
Biorąc pod uwagę bezgraniczne poparcie Bidena dla izraelskiego ataku na Gazę oraz kontekst jego wsparcia dla Izraela sięgającego wielu dziesięcioleci wstecz, co mógł mieć na myśli, gdy oświadczył, że „nie ma powrotu do status quo z 6 października”?
Niezależnie od tego, jakie byłoby naprawdę sprawiedliwe rozwiązanie, musimy być przygotowani na to, że „dzień po” wróży apartheid dwóch państw.
Jeff Halper – izraelski działacz praw człowieka nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla, dyrektor Izraelskiego Komitetu Przeciwko Wyburzeniom Domów, autor książek An Israeli in Palestine: Resisting Dispossession, Redeeming Israel oraz Obstacles to Peace.
Źródło: https://www.middleeasteye.net/opinion/israel-palestine-war-biden-two-state-apartheid