„Kronikarz, wyszczegóławiający wydarzenia bez rozróżnienia między ważnymi i pomniejszymi, czyniąc tak podkreśla tę prawdę: nic z tego, co się zdarzyło, nie powinno być stracone dla historii. Nie ma wątpliwości, że tylko odkupiona ludzkość w pełni posiądzie swą przeszłość.” Walter Benjamin.
Ponad pięćdziesiąt lat temu, 19 kwietnia 1943 r., w getcie warszawskim wybuchła rewolta. Gdy trwała wojna na froncie wschodnim, kilkuset bojowników rozpoczęło walkę, która trwała przez miesiąc, wśród obojętności reszty świata, aż w końcu getto zostało całkowicie zniszczone przez oddziały SS i Wehrmachtu. Walczący nie walczyli, aby się wyzwolić: zdawali sobie sprawę, że to niemożliwe, że nie sposób już powstrzymać morderczą machinę nazizmu. Ich liczebność i posiadana broń prezentowały się żałośnie wobec sił niemieckich, kontrolujących polską stolicę. 500, może 700 bojowników uzbrojonych było w pistolety, jakieś dziesięć kul na każdego, kilka tysięcy granatów ręcznych i ileś zrobionych w getcie koktajli Mołotowa. Wobec czołgów nieprzyjaciela najpotężniejszą bronią był jeden, może dwa karabiny maszynowe.
Przetrwali miesiąc, ich oddziały topniały każdego dnia. Wedle jednego z ich przywódców, Marka Edelmana, chodziło tylko o to, by „nie umrzeć na kolanach”, nie w komorach gazowych Treblinki, lecz z karabinem w ręku. Nie była to walka narodowowyzwoleńcza. Getto nie było dżunglą wietnamską ani kubańskimi masywami górskimi. Była to walka o zachowanie przez Żydów godności w obliczu eksterminacji.
ŻYDZI POLSCY MIĘDZY BIERNOŚCIĄ A OPOREM
Heroiczna natura tej walki skłoniła niektórych do idealizacji. Przypisano jej nieproporcjonalnie wielką rolę historyczną, jakby jej wartość symboliczna – jakże ważna dziś dla nas, lecz niemal bez znaczenia w czasie wojny – mogła w najmniejszym stopniu przyczynić się do zmiany realnego balansu sił. Męczennicy getta nie walczyli o chwałę. Nie myśleli o pomnikach ku czci, lecz o tym, jak najlepiej wykorzystać kilka pozostałych kul. Nie byli Rambo, lecz młodymi ludźmi, często u kresu sił, wyczerpanymi dwuipółrocznym głodem, straumatyzowanymi przez deportacje, które przez kilka miesięcy dosłownie opróżniły getto. Przeżyli w środku tłumu widm o wyglądzie szkieletów. Tak, to byli bohaterowie. Lecz ludzie nazbyt często zapominają, że jak pisał Pierre Vidal-Naquet, bohaterowie to po pierwsze i nade wszystko zwykli ludzie.
Rozpacz, stanowiąca o naturze tej walki, skłoniła wielu innych obserwatorów do zanegowania samego faktu żydowskiego oporu. Tak wygląda sąd ważnego historyka Raula Hilberga, który twierdzi, że zachowanie Żydów cechował „niemal całkowity brak oporu”. Czy możemy uznać ten apodyktyczny sąd? To prawda, że walka zbrojna Polaków, Francuzów czy Włochów nie znalazła odpowiednika wśród Żydów. Lecz, czy mogła?
Musimy pamiętać, że imigranci żydowscy z Europy Wschodniej odegrali ważną rolę we francuskim ruchu oporu, szczególnie wśród komunistów. Czy w Polsce, gdzie wielu Żydów tworzyło swoisty naród wewnątrz narodu, któremu świadectwo daje język i literatura polska oraz niezwykle bogate życie intelektualne i polityczne, mogli oni się zbuntować? Wobec tego pytania, nie możemy zapominać, że Żydzi i Polacy nie żyli w identycznych warunkach. Polaków pokonano; poddano bardzo srogim represjom (o wiele sroższym niż te, które władze nazistowskie zastosowały na przykład wobec Francji); uczyniono narodem ciemiężonym, zagrożonym przetrąceniem politycznej i intelektualnej elity; nie byli jednak zagrożeni ludobójstwem. Żydzi nie byli narodem ciemiężonym: byli ofiarami procesu całkowitej zagłady. Nie tylko nigdy nie posiadali wojska ani nie mogli liczyć na wsparcie rządu na uchodźstwie – nie licząc syjonistycznej mniejszości, taka hipoteza pozostawała absurdem dla ogromnej większości Żydów w diasporze. Byli też natychmiast ograbieni ze swego majątku, stłoczeni w gettach i uczynieni niewolnikami. Nim wszczęto deportacje do obozów zagłady, przez dwa lata poddawani byli procesowi „powolnej eksterminacji” przez głód, zimno i epidemie, które zebrały żniwo w gettach. Przejawy i formy ich oporu należy rozumieć w tym kontekście.
Kolejny przykład. W marcu 1943 roku, na miesiąc przed wybuchem powstania w getcie warszawskim, robotnicy turyńskiego Fiata rozpoczęli strajk, który sparaliżował miasto i sygnalizował początek zbrojnego oporu w okupowanych Włoszech. Nie sposób jednak przypisać podobnego znaczenia strajkom robotników żydowskich w gettach w Łodzi i Warszawie. Poza murami getta, w „aryjskich” sektorach polskich miast, znalazły marny oddźwięk. Żydzi opierali się jak mogli.
Kronikarz warszawskiego getta, Emmanuel Ringielblum, tak pisał we wrześniu 1941 roku:
„Informatory brytyjskie zapełniły ostatnio opisy różnorakich aktów sabotażu w różnych krajach okupowanych przez armię niemiecką. W getcie brak dużych fabryk zbrojeniowych, lecz krawcy żydowscy, pracujący w niemieckich komisach, pragnąc uczestniczyć w sabotażu, wysłali transport mundurów z pozszywanymi spodniami, guzikami przyszytymi na spód, kieszeniami do góry nogami, rękawami na opak (lewy rękaw tam, gdzie powinien być prawy). Transport zawrócono z Berlina, w Departamencie Produkcji panuje napięcie. Słane są groźby surowych kar.”
Strajk w Turynie do dziś ucieleśnia tradycję i dumę włoskiego ruchu robotniczego; jakże kontrastuje to z zapomnieniem żydowskich krawców w Warszawie.
GETTO
By zrozumieć naturę i formy powstania, musimy zrozumieć, czym było getto warszawskie. We wrześniu 1939 roku, gdy zaczynała się okupacja niemiecka, w stolicy Polski mieszkało 350000 Żydów, około jednej trzeciej jej ludności. Tej masy ludzi nie upchnięto natychmiast w jüdishe Wohnbezirk („żydowski sektor” – Niemcy nigdy nie używali słowa „getto”), był to skutek trwającej rok stopniowej segregacji. W listopadzie 1941 roku miasto podzielono na trzy sektory: niemiecki, polski i żydowski. Żydowski sektor otoczono długim na 18 kilometrów i wysokim na 3 metry murem. Z 1800 ulic w Warszawie objęło ono 73; 30 procent ludności miasta stłoczono na obszarze stanowiącym 2,4% całości jego terytorium. Wedle ówczesnych źródeł niemieckich, gęstość zaludnienia wynosiła 128000 osób na kilometr kwadratowy, to jest 9,2 osoby na jeden pokój.
Od końca 1940 roku do lata 1942 roku, wskutek napływu Żydów z różnych regionów Polski oraz z wielu miast niemieckich, ludność getta osiągnęła 450000. Należy dodać, że w tym samym czasie około 83000 Żydów zmarło w getcie wskutek nędzy, zimna i panoszących się chorób, szczególnie tyfusu. Choć getto zamieszkiwało 65000 robotników, płace 55000 spośród których określał narzucony przez nazistów system (płaca maksymalna w skonfiskowanych przez Niemców fabrykach takich jak zakłady odzieżowe Többensa wynosiła 500 złotych), 80% żywności w getcie pochodziło z tolerowanego drobnego handlu i kontrabandy z „aryjskiego” sektora miasta.
Całymi miesiącami miejski krajobraz nawiedzała śmierć – dokumentują to rozliczne fotografie ulic getta. W styczniu 1940 roku Ringielblum kolejny raz ze zgrozą odnotował, że śmiertelność wśród warszawskich Żydów jest „potworna. Co dzień umiera od 50 do 70 ludzi.” W sierpniu 1941 r. pisze o „wyraźnej, zauważalnej obojętności na śmierć, która już nie dziwi. Przechodzi się obojętnie obok trupów.” Adam Czerniakow, przewodniczący ustanowionego przez władze nazistowskie Judenratu (Rady Żydowskiej), napisał w swym pamiętniku, że siedząc przy swym biurku, słyszał jęki głodujących żebraków na ulicy. Jan Karski, kurier polskiego rządu na uchodźstwie, który w 1942 r. odwiedził getto, opisał je, przywołując obraz piekła: „To nie był świat. To nie było ludzkie. To było niczym… niczym… piekło.”
Od grudnia 1941 roku ustał wszelki kontakt ze światem zewnętrznym. Na dobre zerwaniu uległa korespondencja. Pozostała tylko jedna z linii tramwajowych, łączących getto z resztą miasta, dokąd Żydzi nie mieli prawa udawać się bez pozwolenia. Odtąd izolacja stała się całkowita. Polska prasa wzbraniała obywatelom kontaktu z Żydami ze względu na szalejący w getcie tyfus.
Bez względu na to, w świecie który nie był światem, na ulicach zasłanych trupami trwało życie. Świadectwa, które do nas dotarły, mówią o intensywnej działalności kulturalnej, życiu politycznym, które pozostawało nie mniej ożywione niż przed wojną, i frenetycznym życiu nocnym. Na spotkaniu Bundu w rocznicę utworzenia partii zebrało się dwa tysiące działaczy, środowiska religijne utworzyły szkołę talmudyczną, do której uczęszczało 700 uczniów. Prasa podziemna chlubiła się dziesiątkami tytułów, po polsku i w jidysz. Choć opustoszały biblioteki – książki stanowiły opał w lodowatych izbach – Mendele Moker Sforim, ojciec literatury jidysz, upamiętniony został serią 93 wykładów. Kto nie zasłabł na ulicy, szedł na przedstawienie czy koncert, potańcować w którymś z wielu nocnych klubów, czy do burdelu.
Ta mająca rozmach aktywność stanowiła reakcję na katastrofę, która dotknęła Żydów Warszawy. Przezwyciężenie szoku klęski i odtworzenie przywództwa intelektualnego, politycznego i wojskowego, całkowicie rozbitego przez represje, wywłaszczenia i początek segregacji, było niezbędne, by zorganizować zbiorowy opór, w szczególności opór zbrojny. Jesienią 1939 roku wielu przywódców żydowskiego ruchu robotniczego opuściło Warszawę, znajdując schronienie gdzie indziej. Paru z nich, jak Szmuel Zygielbojm, powracało co jakiś czas, by organizować ruch oporu.
Utworzenie Judenratu, którego obowiązkami były administracja getta i wypełnianie rozkazów władz niemieckich, wywołało głębokie podziały wśród mieszkańców. Pojawienie się policji żydowskiej, zaprowadzającej i utrwalającej porządek nazistowski, skutkowało demoralizacją i dezorientacją. Policja żydowska nie tylko była zjawiskiem całkowicie nowym w historii diaspory – Żydzi czuli odtąd obecność wroga nawet wewnątrz murów getta. Mimo prawości moralnej Adama Czerniakowa – jakże kontrastującej z szaleństwem Chaima Rumkowskiego, rządzącego gettem łódzkim jak prawdziwy despota – wszystkie nurty polityczne w getcie odnosiły się wrogo do Judenratu. Fakt samobójstwa Czerniakowa pod koniec lipca 1942 roku nie zdołał zmienić obrazu instytucji jako powolnego instrumentu wypełniania woli nazistów.
POWSTANIE
Punktem zwrotnym, który umożliwił kroki w celu wywołania rewolty, była Aktion rozpoczęta przez oddziały niemieckie w lipcu 1942 roku, która w ciągu kilku tygodni doprowadziła do opróżnienia getta z 75% jego mieszkańców. Każdego dnia SS słała tysiące Żydów do „punktu przerzutowego” (Umschlagplatz) niedaleko getta, gdzie formowano konwoje do Treblinki. Zgodnie ze statystykami niemieckimi, w ten sposób między 22 lipca a 21 września 1942 roku deportowano do obozu zagłady 253741 Żydów. Każdego dnia wysyłano ich od 6000 do 13000. Pod koniec 1942 roku w getcie pozostało co najwyżej 50000 Żydów, w większości przebywających tam nielegalnie. Coś zmieniło się w ich umysłach: uświadomili sobie, że deportacje będą trwać do ostatniego Żyda.
Inicjatywa podjęcia walki wyszła od najmłodszych spośród pozostałych mieszkańców, którzy nie byli w stanie dłużej znieść bierności przywódców społeczności. Zysza Frydman z religijnego ruchu Agudat Israel oczekiwał na wyzwolenie dzięki boskiej interwencji; przywódca syjonistyczny Ignacy Schipper bał się odwetu, który nieuchronnie przyniosą działania zbrojne. Żydów przerażały doniesienia o zorganizowanych masakrach w Treblince, lecz w większości pozostawali sceptyczni. Plotki rozprzestrzeniały się gwałtownie, siejąc grozę, lecz nie wystarczały by przełamać bariery psychologiczne, które mieszkańcy getta stworzyli sobie, by chronić się i przeżyć. Emmanuel Ringielblum pisał w październiku 1942 roku:
„Żydzi zachodnioeuropejscy nie mają pojęcia, czym jest Treblinka. Sądzą, że to obóz pracy… Przybywają taszcząc nowiusieńkie walizki.”
Postawa Żydów polskich nie różniła się w swej istocie. W raporcie dla Komitetu Centralnego Bundu Marek Edelman pisał, że „z uporem nie chcą wierzyć. Zamykają oczy, zatykają uszy, zapierają się rękami i nogami przed potworną prawdą.”
Przełamanie postawy bierności nie było łatwe. Było dziełem najbardziej świadomych, najmężniejszych, najradykalniejszych i najmniej wyczerpanych, a także najmłodszych. Zalążek Żydowskiej Organizacji Bojowej (ŻOB) zawiązał się 28 lipca 1942 roku, tydzień po rozpoczęciu wywózek, dzięki przedstawicielom trzech syjonistycznych organizacji młodzieżowych (Hacair, Hechaluc i Akiwa). W sierpniu polscy komuniści zaopatrzyli ich w pierwszą broń: pięć pistoletów i osiem granatów ręcznych. Po wejściu pod koniec października sił ruchu robotniczego, ŻOB została zreorganizowana. Przywództwo składało się z pięciu członków: Mordechaja Anielewicza z Haszomir Hacair, Marka Edelmana z Bundu, Michała Rejzenfelda z Polskiej Partii Robotniczej, Icchaka Cukiermana z Ruchu Pionierów (Hechaluc) i Herza Berlińskiego z Lewicy Poalej Syjon. Prawicowo-rewizjonistyczni zwolennicy Włodzimierza Żabotyńskiego odmówili przystąpienia do ŻOB, tworząc własne centrum powstańcze. Pod koniec 1942 roku Żydowska Organizacja Bojowa składała się z pięciuset członków, siły rewizjonistów były o połowę mniejsze.
Jeśli nie liczyć paru sporadycznych akcji takich jak zabicie szefa policji żydowskiej Jakuba Leijkina 29 października 1942 roku, ŻOB pierwszy raz pokazała się publicznie 18 stycznia 1943 roku, gdy Heinrich Himmler wydał rozkaz wszczęcia drugiej fali deportacji. Bojownicy żydowscy atakowali oddziały towarzyszące Żydom w drodze do „punktu przerzutowego”, zabijając w zasadzkach kilku żołnierzy niemieckich. Wywózki uległy zakłóceniu. W kolejnych dniach żydowscy robotnicy z fabryk Többensa i przedsiębiorstw oczyszczania miasta nie stawili się na wezwanie władz nazistowskich w celu nowych deportacji. Odtąd w getcie ŻOB zastąpiła władzę Judenratu. Mieszkańcy przygotowywali opór budując schrony i bunkry. Zabijano informatorów i kolaborantów. W mieście-widmie, w którym brakowało większości budynków, siły obronne zajęły pozycje w punktach strategicznych.
Powstanie rozpoczęło się 19 kwietnia 1943 roku, gdy getto otoczone było przez oddziały SS i policji niemieckiej. Gdy tylko SS i policja podjęły próbę dostania się do getta, bojownicy żydowscy odpowiedzieli ogniem. Po trzech dniach walk pierwszy niemiecki atak został odparty. Generał SS Jürgen Stroop, zapisujący w swym pamiętniku przebieg walk dzień po dniu, zadecydował wówczas o zniszczeniu getta kwartał po kwartale. Opór Żydów złamano 8 maja, gdy przywództwo ŻOB znalazło się w okrążeniu i wydało bojownikom rozkaz popełnienia samobójstwa. Taką śmierć wybrał główny przywódca powstania, Mordechaj Anielewicz, nie dając się wziąć żywcem wrogowi. Miał 22 lata.
Paru bojowników zachowało życie, uchodząc kanałami do „aryjskiego” sektora miasta. W następnym roku w powstaniu warszawskim wzięła udział mała komórka ŻOB. Był w niej Marek Edelman, który pod koniec wojny opisał walkę w getcie w raporcie dla Komitetu Centralnego Bundu. Nie sposób czytać tego „wojskowego” sprawozdania nie czując wielkiego wzruszenia.
16 maja, po wydaniu rozkazu zburzenia znajdującej się poza murami getta Wielkiej Synagogi w Warszawie, generał Stroop ogłosił koniec „żydowskiego sektora”. Operacja kosztowała oddziały niemieckie 16 zabitych i 85 rannych. By złamać żydowski opór, Stroop musiał zmobilizować 2054 ciężko zbrojnych żołnierzy i 36 oficerów, zaopatrzonych nie tylko w karabiny maszynowe, lecz również czołgi, artylerię i miotacze płomieni.
BUNT SKAZANY NA SWÓJ LOS
Powstańcy z getta warszawskiego zostali pozostawieni swemu losowi. Nie dostali dosłownie żadnej pomocy. Walczyli i umierali w osamotnieniu. Ich tragiczny koniec stawia raz jeszcze na porządku dnia żydowskie osamotnienie, obojętność i ciszę świata wobec dokonującej się masakry.
Przez całe lato 1943 roku, zaraz po zmiażdżeniu getta warszawskiego, polski narodowy ruch oporu – związana z londyńskim rządem na uchodźstwie Armia Krajowa – miał do dyspozycji 25000 karabinów, 6000 pistoletów i kilkadziesiąt tysięcy granatów ręcznych. Dostarczył ŻOB jedynie dziesięciu pistoletów. Polscy partyzanci nigdy nie podjęli prób zakłócenia deportacji czy sabotażu linii kolejowej, którą docierały transporty do Treblinki. Akcjom solidarnościowym nie sprzyjał również obraz Żydów jako obcych, skutek długiej historii separacji i antysemityzmu. Żydzi to nie Polacy, więc ich segregacja to nie niemożliwe do przyjęcia działania dyskryminacyjne. Nie podjęto żadnych działań dających się choćby porównać ze strajkiem generalnym, jaki w proteście przeciw eksterminacji Żydów podjęli robotnicy w Amsterdamie. Getto warszawskie płonęło, a życie w „aryjskim” sektorze stolicy toczyło się dalej.
W drugiej połowie 1942 roku polski ruch oporu powołał Radę Pomocy Żydom, lepiej znaną jako Żegota. Żegota przekazała Żydowskiej Organizacji Bojowej pokaźną sumę środków (miesięcznie 300000 złotych), którą polski rząd na uchodźstwie zdecydował wesprzeć organizatorów powstania. Zorganizowała też ewakuację kilku tysięcy dzieci żydowskich i przekazała bojownikom getta znaczącą liczbę fałszywych dokumentów. 29 kwietnia, gdy getto stało w płomieniach i tłumiono powstanie, w podziemnym biuletynie Armii Krajowej opublikowano apel, zgodnie z którym „pomoc Żydom w ucieczce z płonącego getta to chrześcijański obowiązek aż po dzień wyzwolenia Polski.” To warte pamięci akty solidarności, ratujące honor tych, którzy zadecydowali o nich, a przede wszystkim tych, którzy wprowadzili je w życie. Było jednak o wiele za późno i było to o wiele za mało, by zmienić rezultaty walki.
Otwarła się rana, do dziś boleśnie odczuwana przez polskich autorów takich jak Jarosław Rymkiewicz, autor Umschlagplatz. Nosi on „ukrytą ranę… w sercu, gdyż Polska nosiła w swym sercu mniejszość, radykalnie jej obcą.”
Tragiczny koniec powstania w getcie warszawskim stawia na porządku dnia kolejne pytanie, tym razem pytanie do ruchu robotniczego. Jeśli nie liczyć paru gazet w jidysz, redagowanych na maszynie do pisania i rozprowadzanych przez imigrantów żydowskich działających we francuskim i belgijskim ruchu oporu, pierwsze powstanie zbrojne w okupowanej przez nazistów Europie przeszło praktycznie bez echa w międzynarodowym ruchu robotniczym. Tuż po stalingradzkiej kontrofensywie Armii Czerwonej, któż by zawracał sobie głowę agonią kilkuset buntowników? Sprawdziły się najbardziej pesymistyczne przewidywania Ringielbluma: oddziały radzieckie nadeszły zbyt późno, by zapobiec eksterminacji Żydów.
12 maja 1943 roku, po otrzymaniu wiadomości o ostatecznym zmiażdżeniu powstania, przedstawiciel Bundu przy polskim rządzie na uchodźstwie Szmuel Zygielbojm popełnił samobójstwo. W liście pożegnalnym tak tłumaczył swój czyn:
„Nie mogę dłużej milczeć. Nie mogę żyć, gdy na resztkach narodu żydowskiego w Polsce, który reprezentuję, dokonuje się systematycznej zagłady. Moi towarzysze z getta warszawskiego polegli z bronią w ręku, w ostatniej bohaterskiej walce. Nie miałem szczęścia umrzeć jak oni i razem z nimi. Lecz należę do nich i ich masowych mogił. Przez swą śmierć chcę wyrazić mój energiczny protest wobec apatii, z jaką świat przyjmuje i poddaje się rzezi narodu żydowskiego.”
Te słowa nawiedzają nas dziś nadal, w świecie, który staje się świadom ludobójstwa Żydów i pęknięcia cywilizacyjnego, które znamionuje ono w historii.
WŁAŚCIWY POŻYTEK Z PAMIĘCI
Lecz świadectwo powstania w getcie warszawskim nie może być sprowadzone do przypomnienia naszych błędów i odpowiedzialności historycznej za przeszłość Europy. W ruinach getta pogrzebany został żydowski ruch robotniczy w Europie Wschodniej. Przez pięćdziesiąt lat Bund i Poalej Syjon zapewniały godność klasową i narodową ludowi pariasów. Choć zeszli z areny historycznej, bojownicy getta pozostawili nam uniwersalne przesłanie humanizmu i nadziei: dali nam naukę, że bunt dopiero w drugiej kolejności jest kwestią strategii i balansu sił, nade wszystko kwestią etyki. Ludzie buntują się nie tylko mając szansę na zwycięstwo; buntują się, nie mogąc znieść zniewag dla ludzkiej godności.
Więcej: bojownicy getta dali nam niezwykłą lekcję optymizmu, której ślady można znaleźć na ostatnich stronach kroniki Ringielbluma. Tuż przed pogrzebaniem jego rękopisu w popiołach Warszawy, wyraził zadowolenie, że pomógł wypełnić „wielką misję historyczną”, nadającą sens jego śmierci: „Zadaliśmy wrogowi ciężki cios. Obnażyliśmy szatański plan zagłady polskiego żydostwa, plan, który zamierzał zrealizować po cichu.” Musiał pokładać wielką ufność w przyszłe pokolenia, by sądzić, że dzięki odnalezieniu rękopisu z umarłego świata objawienie zbrodni pozwoli zapobiec jej powtórzeniu, czyniąc ludzkość mniej barbarzyńską.
Historyk Emmanuel Ringielblum, kronikarz getta warszawskiego, 7 marca 1944 roku został stracony przez nazistów. Jego kroniki dowodzą, że głęboko wierzył w obowiązek etyczny niesienia świadectwa. Teraz, od nas zależy, czy zadziała uzdrowicielska cnota pamięci.
Enzo Traverso
Tłumaczenie: Paweł Michał Bartolik.
Jest to piąty rozdział książki Understanding the Nazi Genocide. Marxism after Auschwitz, Pluto Press, 1999.