Globalizacja Doktryny Likudu. Prawdziwe dziedzictwo 11 września

Globalizacja Doktryny Likudu. Prawdziwe dziedzictwo 11 września

„12 września, w dzień po zamachach, też coś się wydarzyło: Stany Zjednoczone – największe mocarstwo świata – przejęły i przeniosły na szczebel globalny „doktrynę Likudu”, która odnosiła się tylko do Palestyńczyków. Możecie to nazwać „likudyzacją świata”, to jest dziedzictwo zamachów z 11 września.” – autorka „No logo” dla kanadyjskiego dziennika The Globe and Mail.

Prezydent Rosji Putin miał tak dość zarzutów wobec sposobu, w jaki potraktował straszliwy dramat w Biesłanie, że krzyknął do zagranicznych dziennikarzy: „Dlaczego nie zapytacie Osamy ben Ladena? Czemu nie zaprosicie go do Brukseli albo Białego Domu? Możecie sobie „negocjować”, jasne…” I dodał ze swoją miną kagiebisty: „nikt nie ma moralnego prawa wymagać od nas rozmawiania z zabójcami dzieci!”

Pan Putin nie należy do osób, które muszą powtarzać dwa razy. Na szczęście dla niego istnieje jeszcze miejsce gdzie nie sięgnie go żadna krytyka: Izrael. Zaraz po tragedii premier Ariel Szaron gorąco przyjmował rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa, który przyjechał zacieśniać więzy w walce z terroryzmem. „Terroryzm nie ma żadnego usprawiedliwienia. Najwyższy czas, by wolny świat, racjonalny i humanistyczny, zjednoczył się w walce z tą epidemią” – mówił Szaron.

Trudno się temu sprzeciwić. Istota terroryzmu to mierzenie w niewinnych dla celów politycznych, które są im całkowicie obce. Pozbawione wszelkiej podstawy moralnej preteksty, którymi kryminaliści posłużyli się w walce o sprawiedliwość,  prowadzą prosto do barbarzyństwa w Biesłanie: starannie przygotowanego planu zabicia setek dzieci w pierwszy dzień szkoły.

A jednak samo współczucie nie tłumaczy tej niesłychanej fali solidarności polityków izraelskich z Rosją. Poza sentencjami p. Szarona można było usłyszeć szefa dyplomacji Silvana Shaloma: powiedział, że „nie ma żadnej różnicy między terroryzmem w Beer Shevie** i w Biesłanie”. I jeszcze agencja AP cytuje anonimowego izraelskiego „wysokiego urzędnika” mówiącego, że Rosjanie „rozumieją już, że nie mają do czynienia z jakimś terroryzmem lokalnym, ale z ogólnoświatowym terroryzmem islamskim. Byłoby dobrze gdyby Rosjanie nas tym razem posłuchali.”

Jasne przesłanie: Rosja i Izrael uczestniczą w tej samej wojnie. Nie w wojnie przeciw Palestyńczykom żądającym prawa do swego państwa, ani w wojnie przeciw Czeczenom domagającym się niepodległości, tylko przeciw „światowemu terroryzmowi islamskiemu”. Izrael, głosem swego szefa rządu, nadaje sobie prawo definiowania praw tej wojny. Nie ma co się dziwić, że punkt po punkcie przypominają one prawa Szarona stosowane w bezlitosnej wojnie przeciw Intifadzie na terytoriach okupowanych.

Punkt wyjścia Szarona to przekonanie, że Palestyńczycy, niezależnie od żądań politycznych, są zainteresowani wyłącznie zniszczeniem Izraela. To coś więcej niż klasyczna odmowa jakichkolwiek negocjacji rządu z terrorystami – chodzi o przekonanie głęboko zakorzenione w nieustannej patologizacji nie tylko ekstremistów, ale „mentalności arabskiej” w ogóle.

Inne punkty są konsekwencją pierwszego. Przede wszystkim przemoc wobec Palestyńczyków jest aktem samoobrony, którego stawką jest przetrwanie całego państwa. Z kolei każdy, kto podważy absolutne prawo Izraela do wyeliminowania wroga, sam jest wrogiem Izraela.

To dotyczy ONZ, przywódców innych państw świata, dziennikarzy i działaczy pokojowych. Putin z pewnością dobrze to zapamiętał. Izrael nie pierwszy raz przyjął rolę Mentora.

Już trzy lata temu, 12 września 2001, ówczesny minister finansów Benjamin Netanyahu zapytany o wpływ wczorajszych zamachów na stosunki izraelsko-amerykańskie odpowiadał: „Świetny” „…Eee…. no tak naprawdę nie świetny, ale to rodzi natychmiastową solidarność”. Zamachy – tłumaczył (z trudem) p. Netaniahu, mogą tylko wzmocnić związki między naszymi narodami, gdyż „my (w Izraelu) walczymy z terroryzmem od dziesiątek lat, a teraz przyszła kolej na Stany Zjednoczone”, świeżo doświadczone masowym terrorystycznym krwotokiem.

Uważa się na ogół, że 11 września otworzył nową erę geopolityczną, naznaczoną czymś, co można nazwać „doktryną Busha”: wojny prewencyjne, ataki na „bazy terrorystów” (czytaj: całe kraje), wałkowanie, że wróg rozumie tylko siłę. Ale właściwie byłoby poprawniej określić tę zamrożoną wizję świata „doktryną Likudu”.

12 września, w dzień po zamachach, też coś się wydarzyło: Stany Zjednoczone – największe mocarstwo świata – przejęły i przeniosły na szczebel globalny „doktrynę Likudu”, która odnosiła się tylko do Palestyńczyków. Możecie to nazwać „likudyzacją świata”, to prawdziwe dziedzictwo zamachów z 11 września.

Pozwólcie, że będę całkiem jasna: nie chcę powiedzieć, że członkowie administracji Busha mieliby pracować dla Izraela kosztem Ameryki – nie chodzi o coraz głośniejszy zarzut „podwójnej lojalności”. Chcę powiedzieć, że 11 września 2001 George Bush poszukiwał filozofii politycznej, która mogłaby być przewodnikiem w jego nowej roli „prezydenta wojny”, to jest w zajęciu, do którego nikt nie mógł być gorzej przygotowany niż on. Tę filozofię znalazł w Doktrynie Likudu, którą dzielni likudnicy podali mu na srebrnej tacy, gotową do użycia, już złożoną: nie trzeba dalej myśleć.

Od tej chwili, w ciągu następnych trzech lat, Biały Dom Busha wprowadza w życie tę logikę tak systematycznie, że po plecach przenika zimno. Realizuje ją w najmniejszych szczegółach swojej światowej „wojny z terroryzmem”, z patologizacją i klasyfikacją „muzułmańskiej psyche” jako przypadku medycznego włącznie. Ta filozofia była wyznacznikiem w Afganistanie i Iraku, a może zostać  użyta w Iranie i Syrii.

Problem nie polega tylko na przekonaniu Busha, że Stany Zjednoczone powinny strzec Izrael przed wrogim światem arabskim. Chodzi o to, że powierzył Ameryce dokładnie tę samą rolę, którą odgrywał Izrael, kraj skonfrontowany z tą samą groźbą. W jego opowieściach Stany Zjednoczone biorą udział w nieskończonej bitwie o własne przetrwanie przeciw siłom oczywiście irracjonalnym, pragnącym co najmniej totalnej eksterminacji Amerykanów.

Teraz likudopodobny dyskurs rozchodzi się po Rosji. Według „The Guardiana” w czasie tego samego spotkania z prasą „prezydent Putin dał bardzo wyraźnie do zrozumienia, że w niepodległościowej walce Czeczenów widzi robotę czeczeńskich islamistów wspomaganych przez zagranicznych fundamentalistów, którzy chcą  destabilizacji całości południowej Rosji i nawet wywołania zamieszek wśród społeczności  muzułmańskich zamieszkałych w innych regionach kraju”. „Muzułmanie – powiedział – żyją nad Wołgą, w Tatarstanie i Baszkirii. Chodzi o rozbicie integralności terytorialnej Rosji”. Do tej pory tylko Izrael spodziewał się zepchnięcia do morza.

Nikt nie może zaprzeczyć, że nastąpił dramatyczny i niebezpieczny wzrost religijnego fundamentalizmu w krajach muzułmańskich. Problem polega na tym, że panowanie  Doktryny Likudu nie pozwala zrozumieć dlaczego tak się dzieje. Nie wolno nam zauważyć, że fundamentalizm rośnie w krajach zdewastowanych, w których cywilna infrastruktura została systematycznie zniszczona. To pozwoliło meczetom wziąć na siebie całą odpowiedzialność za organizację społeczną, od nauczania dzieci po wywóz śmieci.  To się stało w Gazie, w Groznym, w Sadr City.
P. Szaron twierdzi, że terroryzm nie zna „ni granic nic barier”. Ale tak wcale nie jest.

Wszędzie na świecie terroryzm kwitnie wewnątrz nielegalnych granic okupacji i dyktatury. Świetnie prosperuje za „:murami bezpieczeństwa” zbudowanymi przez imperialną władzę, dopóki nie przekroczy granic ponad tymi murami, by eksplodować u zaborców, okupantów i ich wspólników.

To nie Ariel Szaron dowodzi wojną z terroryzmem, ten wątpliwy honor należy do George’a Busha. Ale, po trzech latach od zamachów 11 września, to Szaron zasługuje na miano duchowego i intelektualnego guru tej militarnej katastrofy. Szaron to rodzaj Yody z palcem na spuście, pomocnik mocarnych Luke’ów Skywalkerów, którzy ćwiczą walkę Dobra ze Złem gdzie się tylko da.

Jeśli chcemy wiedzieć jak będzie wyglądać przyszłe zwycięstwo Doktryny Likudu wystarczy iść za guru do niego, do Izraela. To kraj sparaliżowany strachem, praktykujący politykę kastową, pozaprawne egzekucje i nielegalną kolonizację., zaciekle zaprzeczający popełnianym codziennie gwałtom. Otoczony przez wrogów, potrzebujący na gwałt przyjaciół, czyli „ludzi, którzy nie stawiają żadnych pytań”. W zamian oferuje tę samą moralną amnestię.

Taka (przeraźliwa) wizja naszej wspólnej przyszłości to jedyna lekcja, którą świat może zapamiętać z nauk takiego Mentora jak Ariel Szaron.

Naomi Klein
The Globe & Mail
09/09/2004

*Likud – partia premiera Izraela Ariela Szarona i byłego premiera  Benjamina Netanyahu;

**31 sierpnia 2004 dwójka palestyńskich zamachowców-samobójców wysadziła w powietrze dwa autobusy w Beer Shevie (południowy Izrael), zginęło 16 osób;

tłum: Jerzy Szygiel